Edward Bogusz
Z ostatnich walk Legionów między Styrem
a Stochodem
Sześć dni bojów i przeżyć 2-go pułku ułanów polskich
Komentarzem i przypisami opatrzył dr Krzysztof Struziak
Po wybuchu I wojny światowej - Edward Bogusz, syn Ksawerego – właściciela Lubasza, we wrześniu 1914 r. został powołany do odbycia służby w konnicy I Legionu. Miał się stawić do asenterunku w Krakowie w dn. 11 IX 1914 r. [CAW, DPKP, sygn. I.120.1.9.], czyli w pierwszych tygodniach działań zbrojnych. W tym czasie I pułk Legionów przebywał w Kielcach i szykował się do odwrotu w kierunku na Szczucin. Po odbyciu szkolenia, E. Bogusz został przydzielony do 2 pułku ułanów legionowych, z którym przemierzył cały szlak bojowy. Po walkach na Wołyniu przedstawiono go do awansu na stopień oficerski. Nie został jednak awansowany, ze względu na negatywną opinię wydaną w dn. 26 X 1916 r. przez komendanta szwadronu porucznika Stanisława Rabińskiego. Stwierdził on dodatkowo, że „plutonowy Edward Bogusz l. 23 III szwadron 2 p.uł.[…], do wojska również z powodu słabego zdrowia nie nadaje się” [CAW, DPKP, I.120.1.9.]. Mimo to Bogusz pozostał w Legionach oraz dosłużył się stopnia wachmistrza. Dochował również wierności Józefowi Piłsudskiemu w momencie tzw. „kryzysu przysięgowego” latem 1917 r. i był nawet jednym z inspiratorów sprzeciwu podoficerów złożenia przysięgi na wierność Niemcom:
8 lipca 1917 r. do pułku
stacjonującego w Mińsku Mazowieckim przyjechało z Ostrołęki dwóch oficerów 1 p.
Legionów, którzy oświadczyli, iż I Brygada odmawia złożenia przysięgi. Jednak
korpus oficerski 2 Pułku Ułanów stwierdził, że nie zamierza się solidaryzować z
akcją piłsudczyków. W następnym dniu 6 szwadron poprzez swoich delegatów
oświadczył, iż nie ma zamiaru złożyć nakazanej przysięgi. Aby być przygotowanym
na wszelką ewentualność podoficerowie szwadronu porozumieli się z kolegami z
innych pododdziałów (wachm. Edward Bogusz z 2 i kpr.
Kowalski z 5 szwadronu), postanawiając wybrać odpowiednich ludzi do utrzymania
solidarności. O godzinie 1500 improwizowany szwadron reprezentacyjny
składający się z około 200 żołnierzy, stanął na placu pułkowym, a następnie
wyjechał z Mińska. Różnorodne zabiegi oficerów sprawiły, iż większość żołnierzy
(16 oficerów i 228 szeregowych) przysięgę 11 lipca 1917 r. przysięgę złożyło
[W. Cygan].
Gdy w nocy 22 lipca 1917 r., aresztowani zostali J. Piłsudski oraz K. Sosnkowski, oficerów legionowych, pochodzących z Królestwa, którzy nie złożyli przysięgi, osadzono za drutami obozów w Beniaminowie pod Warszawą, zaś podoficerów – w tym E. Bogusza - i szeregowców w Szczypiornie koło Kalisza.
Żołnierze 2 pu
Leg.Pol. stoją przed porzuconą bronią po odmowie
złożenia przysięgi. Piąty od prawej wach. Edward Bogusz. Mińsk Mazowiecki
Lipiec 1917 r. [CAW].
Mało znanym epizodem w życiorysie przyszłego posła na Sejm RP była działalność dziennikarska. W przerwach walk pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 r., napisał 3 felietony i opublikował je, obok takich autorów jak np. Maria Dąbrowska, na łamach tygodnika „Wiadomości Polskie” wydawanego przez Naczelny Komitet Narodowy. Zamieszczone zostały w stałej rubryce „Legiony na Polu Chwały”, a pierwszy nosił tytuł „Z ostatnich walk Legionów między Styrem a Stochodem (Sześć dni bojów i przeżyć 2-go pułku ułanów polskich)”. Wydaje się, że toczone walki wywarły na nim wielkie wrażenie. Jak pisze we wstępie [pisownia oryginalna]:
Krótki na pozór przeciąg czasu, bo
tylko 6 dni i 6 nocy, od 4 do 10 lipca-ale najkrwawsza i najwspanialsza chyba
karta w dziejach Legionów. Krótki, zdawaćby się mogło
okres, ale ileż niezrównanych przeżyć, momentów niezapomnianych, ileż
bohaterstwa, gigantycznych wysiłków poszczególnych grup, oddziałów, pojedyńczych ludzi. Ma swoją historyę
z tych dni piechota, artylerya, kawalerya...
Mają swoją historyę brygady, pułki, bataliony,
szwadrony, baterye... A jest coś, co wiąże wypadki
tych dni w jedną nierozerwalną całość i co owiało ten okres czasu niebywałym
urokiem, uczyniło go droższym od innych, ukochanym: to bajeczny rezultat tych
wspólnych wysiłków, o którym mówi komunikat sztabu austryackiego:
„Dzięki wkroczeniu wojsk niemieckich i ofiarnej postawie Legionów Polskich pod Kołodyą odwrót wojsk naszych odbył się w porządku” - i fakt
ten, iż sytuacya tych dni była tak poważną, że
Legiony mogły były z niej wyjść, jak wyszły, okryte nową chwałą, albo przestać
istnieć! [„Wiadomości Polskie” 1916, nr 87].
Nie można również odmówić Boguszowi pewnego talentu literackiego, gdy pisze:
Las ocknął się teraz.
Zaszumiały z cicha, żałośnie sosny stuletnie, dęby, graby.
A na niebie zamigotały roje gwiazd... Oparłem o gruby pień sosny karabinek i
spocząłem obok. Opadły mnie myśli dziwne - czemże są
całe długie okresy spokojnego, zacisznego, bogobojnego życia wobec jednej nocy
takiej wspaniałej! Urabiają. tworzą człowieka nie
lata, lecz chwile, tak. jak tworzą historyę
nie masy, lecz jednostki wielkie. Jakżeż mali, jakżeż pożałowania godni są ci
wszyscy, którzy nie przeżyli chwil takich, wielkich, którzy żyją życiem małem, szarem, którzy się boją
wrażeń potężniejszych. Są oni, jak głusi, którzy nie posłyszą nigdy cudnych
dźwięków muzyki, są oni, jak ślepi, którzy nie zobaczą subtelnych barw tęczy.
Nie poznają oni nigdy rozkoszy odczuwania nagłego potężnienia, rozrastania się
ducha [„Wiadomości Polskie” 1916, nr 88].
Ale przechodząc do rzeczy - 4 lipca 1916 r. Legiony Polskie rozpoczęły pod Kostiuchnówką na Wołyniu walkę z przeważającymi liczebnie wojskami rosyjskimi. Była to najkrwawsza bitwa Legionów, w której zginęło 35 oficerów i 604 żołnierzy. Najcięższe straty poniósł 5 p.p. I Brygady Legionów zwany pułkiem „Zuchowatych”: poległo około 30 oficerów i 500 szeregowych. Straty ogółem to ponad 2000 poległych, rannych i zaginionych. Zwraca uwagę stosunek liczbowy poległych oficerów do szeregowych, który wynosił 1 do 17. W armii austriackiej 1 oficer ginął na 50 żołnierzy, w niemieckiej na 42 żołnierzy, w rosyjskiej na 100 żołnierzy [P. Waingertner].
Sanitariusz wśród zabitych i rannych
pod Kostiuchnówką [„Nowości ilustrowane” 1916, nr
31”]
Po raz pierwszy Polacy walczyli pod Kostiuchnówką
z Rosjanami - jesienią 1915 roku. Opanowali wieś już pod koniec września;
następnie - pod naporem wroga - musieli ją opuścić. Ponad miesiąc później, 3-10
listopada, walki w tym rejonie stoczyła II Brygada. Zakończyły się powodzeniem -
zdobyto miejscowe Wzgórze Cegielniane [zob. Aneks 1]. W ataku zginęło ponad 60
żołnierzy, a ponad stu zostało rannych. Straty sięgały 50 procent. 10 listopada już przy wsparciu niemieckim i austriackim Wzgórze
zostało zdobyte i zostało nazwane Polen Berg – Polska
Góra, a gen. Karol Durski – Trzaska otrzymał od Niemców Żelazny Krzyż II
kategorii, co wyraźnie nie spodobało się legionistom, rozgoryczonym
bezsensownym rozkazem. Byli bowiem gotowi oddawać
życie w walce, ale nie podobało im się bezpodstawne często szafowanie
austriackiego dowództwa życiem żołnierzy. Przykładowo, po słynnej, szaleńczej i
krwawej szarży ułanów 2 szwadronu II Brygady Legionów 13 czerwca 1915 pod Rokitną komentowali to w następujący sposób: „gdyby Austriacy kazali Belinie wykonać podobny
czyn, to nie on, ale jego konie by się uśmiały”. Tym niemniej,
we wspomnieniach „Moje pierwsze boje” Piłsudski pisał: „Momenty, w których ja,
szafujący niezwykle ostrożnie krwią podwładnych, unikający nieraz rozmyślnie
pracy dla sławy, by nie płacić za nią za drogo, umiałem, czy musiałem
zaryzykować całym nieledwie przeze mnie dowodzonym oddziałem, stawiając na
kartę i siebie, jako dowódcę. Najcięższe moje prace dowodzenia: Ulina Mała, Marcinkowice i Kostiuchnówka”
[Łódź 1988].
Jesienią front na Wołyniu zamarł, żołnierze rozpoczęli przygotowania do przetrwania zimy. Zbudowano kwatery, a w Polskim Lasku na cmentarzu wojennym kaplicę. Rozpoczął się czas oczekiwania na letnią ofensywę, wypełniony pisaniem listów do rodziny, lekturami i uprawianiem sportu, między innymi piłki nożnej. W kwietniu 1916 r. do Kostiuchnówki skierowano legionistów I Brygady, którzy zluzowali II Brygadę.
Oddziały I Brygady maszerują przez Maniewicze w drodze na pozycje pod Kostiuchnówką
[CAW]
Osiem miesięcy później Polacy otrzymali rozkaz utrzymania za wszelką cenę linii frontu. Zadanie to było związane z planowaną przez Rosjan wielką operacją zaczepną, którą miał przeprowadzić gen. Aleksiej Brusiłow (Ofensywa Brusiłowa). Legioniści stacjonowali w rejonie: Optowa-Kostiuchnówka-Wołczeck i bronili trzech linii umocnień. Najbardziej wysuniętym stanowiskiem była tzw. Reduta Piłsudskiego; za nią w pobliskim lesie znajdował się obszar ziemnych fortyfikacji (tzw. Polski Lasek i Lasek Saperski). Znajdujące się tam siły broniły dostępu do okolicznych miejscowości. W jednej z nich - osadzie wzniesionej przez Polaków, nazwanej Legionowem - znajdowała się Komenda Legionów. Całością polskich sił dowodził gen. Stanisław Puchalski. Z kolei Piłsudski kwaterował w oddalonym o kilka kilometrów Karasinie.
Kwatera w Krasininie
[„Nowości ilustrowane” 1916, nr 31”]
Dysproporcja sił obu stron była znaczna - legioniści mieli ok. 5,5 tys. strzelców i 800 ułanów. Rosjanie dysponowali 13 tys. piechoty i 3 tys. kawalerii z 46. Korpusu Armijnego. Przeciwnik miał też sporą przewagę w broni, dysponując ok. 120 działami. Na stanie polskich oddziałów znajdowało się 49 ciężkich karabinów maszynowych, 26 dział oraz 15 moździerzy. Na polskie pozycje atakowali żołnierze 100. Dywizji Piechoty, wspieranej przez siły 77. Dywizji Piechoty i 16. Dywizji Kawalerii. Zadanie odparcia głównych sił wroga spadło na legionistów z I Brygady, broniących Reduty Piłsudskiego. Boje toczono w upale, co też wpływało na kondycję fizyczną żołnierzy. Bitwa pod Kostiuchnówką zakończyła się odwrotem Legionów Polskich za rzekę Stochód. Paradoksalnie, to ten odwrót, przeprowadzony w dniach 6-7 lipca 1916 roku, można uznać za egzamin sprawdzający wartość żołnierza Legionów. Egzamin ten został zdany przez legionistów na ocenę celującą, a uznawani za amatorów legioniści - okazali się być lepsi od zawodowców.
O tym pisze właśnie Edward Bogusz.
I
[Zachowano oryginalną pisownię i urozmaicono
zdjęciami]
Chcę opisać w felietonie niniejszym w ogólnych zarysach tylko to, co przeszedł, przeżył i czego dokonał w ciągu tych dni kilku pułk ułanów pod komendą rotmistrza Ostoi.
Stał nasz pułk w G i M - wsi, w okolicy łąk rozległych i ugorów porośniętych cudnymi, blado liliowymi makami, w okolicy zacisznej, spokojnej, gdy dnia 4 lipca rano przyszedł rozkaz lekkiego pogotowia, a w godzinę później ostrego, t. j. osiodłania koni, nie przyciągając popręgów. Ze wschodu, z nad Styru dolatywał gwałtowny huk armat, jak gdyby z pod Rafałówki, Kołodyi, Czartoryska... Czuli jakoś instynktownie ułani, że tym razem, to nie będą przelewki, że te pogotowia nie skończą się, jak tyle razy niczem. Pakowali więc starannie „packtasche”, siodłali dokładnie konie... O godzinie 1.30 po południu przyszedł rozkaz szybkiego odmaszerowania do komendy p.p. W 10 minut potem pułk ruszał...
Dzień był znojny, upalny. Na drogach wzbijały się tumany kurzu, najmniejszy wiaterek nie odświeżał powietrza.
O 4-tej byliśmy na oznaczonem miejscu. Rozsiodłaliśmy w lesie na pewien czas konie, potem osiodłaliśmy je znowu. Lada chwila spodziewany był ogólny atak rosyjski, przygotowywany huraganowym ogniem artyleryjskim.
Od „bomberaków” dowiedzieliśmy się szczegółów. Ogień huraganowy armatni na odcinku Legionów i sąsiednich trwał od świtu. 60 ciężkich dział waliło na pozycye Legionów. Odpowiadały im tylko nasze polowe armatki. Pozycye kilku naszych pułków piechoty były już zupełnie zrównane z ziemią...
Druga bateria artylerii Legionów na pozycji pod Kostiuchnówką [„Nowości ilustrowane” 1916, nr 30”]
Późnym wieczorem zaczął się masowy szturm na pozycye I Brygady. Za naszem prawem skrzydłem przedarli się Moskale na tyły 5-go pułku i zajęli „Polską Górę” pod Kosciuchnówką. Brawurowym atakiem na bagnety wyrzucił „zuchowaty” pułk Berbeckiego Moskali z zajętych pozycyi, odebrał „Polską Górę” i wziął kilkuset jeńców...
O tern wszystkiem dowiedzieliśmy się jednak dopiero nazajutrz. Tymczasem staliśmy dalej w rezerwie przed komendą p.p. Już po godzinie 10-tej w nocy przeniesiono nas, jako rezerwę do Komendy I Brygady. Przy posiodłanych koniach spędziliśmy tu resztę nocy bezsennie. Nazajutrz, t.j. 5 lipca wzmógł się ogień armatni znowu do niebywałej siły. Ataki piechoty rosyjskiej następowały jeden po drugim. Z pagórka na skraju lasu pod Wołczeckiem można było obserwować walkę artyleryi. Tam, gdzie były mniej więcej okopy naszej piechoty, widniał olbrzymi wał dymu, który miejscami ciemniał, miejscami bladł, ale nie rozwiewał się nigdy zupełnie. Któryś granat wzniecił pożar w lasku przed wsią. Koło południa zrobił się upał niebywały. Wprost, jak gdyby żywy żar lał się z nieba niesplamionego żadną chmurką. Od ciągłego huku dział rozbolała głowa, dzwoniło w uszach. Biedne, nasze dzielne „bomberaki” - mówiliśmy.
Legioniści 2 batalionu 5 p.p. w okopach pod Kostiuchnówką [„Nowości ilustrowane” 1916, nr 31”]
Przyszła wreszcie i kolej na nas. Koło 4-tej po południu ruszyliśmy konno zmienić p.p. W lesie za Nowym Jastkowem, (kmda III Brygady) spieszono pułk. Co czwarty został przy wierzchowcach, reszta z karabinkami w ręku, obładowana stu kilkudziesięcioma nabojami ruszyła gęsiego w znacznych odstępach do okopów.
A w lesie tym, przez który teraz pułk przechodził, piekło - zda się - otwarło swą paszczę i ziało wszystkiemi okropnościami. Ponad naszemi głowami przelatywały z szatańskim wyciem, z jakimś strasznym chichotem roje pocisków armatnich - naszych i rosyjskich. Gdzie, jak, które, skąd leciały - trudno było dojść, trudno się w tem zoryentować. Odgłos strzałów i wybuchów pocisków zlewał się w jeden potworny huk, który nie cichnął ani na chwilę; tylko czasami słabnął, a czasem rósł do nadzwyczajnej siły. Niektóre szrapnele rosyjskie pękały pewno tuż w lesie, bo od czasu do czasu jakiś zabłąkany zegar obijał się z przeraźliwym, jęczącym szumem po drzewach, póki nie legł na ziemi; ale samego wybuchu nie można było zaobserwować. Przenosiły też kule karabinowe, ale o tern dowiadywałeś się człeku dopiero wtedy, gdy takie maleństwo uderzyło tuż koło twej głowy w pień drzewa.
Las sam przez się jak gdyby zastygł, zamarł z przerażenia. Drzewa sosnowe, wyniosłe stały ciche, nieruchome. Najmniejszy wiaterek nie kołysał wierzchołkami. A tylko od czasu do czasu leciały z góry drobne gałązeczki, sypało się igliwo, strącone jak gdyby prądem powietrza, prutego „kuferkami’ armatnimi. Naokoło snuły się drobne grupki ludzi. Tu 2 sanitaryuszy niosło na noszach rannego z obwiązaną głową, tam znów kilku dźwigało paki z nabojami. Boczną drogą uciekała jakaś kuchnia polowa - zaś na małej polance, obok której przechodziliśmy, walił właśnie .z koniem ordynans, posłany z rozkazem...
W chwili, gdyśmy doszli do kmdy pułku i mieli już zmieniać piechotę w okopach, ogień armatni wzmógł się do maximum; zaturkotały karabiny maszynowe i rozległo się przeraźliwe: „Hurra!” Równocześnie przyszły wiadomości, że linię naszą przerwano i w innem miejscu. Zaczynał się odwrót. Zmieniono rozkazy. Co sił dążyliśmy do koni, by dojechać do miejsca, gdzie front przerwano i zapchać luki. Przechodziliśmy koło miejsca, gdzie stała nasza I baterya. Artylerzyści tej bateryi, jak i wogóle naszych wszystkich czterech, spisywali się nadzwyczajnie. Mimo, że tyraliera rosyjska schodziła coraz bliżej i że za chwilę była tylko o 300 kroków, baterya waliła bez przerwy salwami. Kanonierzy, zlani potem, czarni od dymu i prochu, miotali się jak opętani. Podejmowali naboje, ładowali, strzelali. Przed naszą drugą linią obronną, przed naszą tyralierą urósł wał trupów rosyjskich. Wycofali się w ostatniej dopiero chwili.
Patrol ułanów pod Kostiuchnówką
Drugi pułk ułanów rozdzielił się teraz w następujący sposób: 2 plutony 3-go szwadronu pod komendą wachmistrza Koya poszły pieszo na pomoc wycofującej się piechocie majora Bukackiego. 2-gi szwadron pojechał konno pod Wołczeck, by tam wraz z naszym pieszym szwadronem i ułanami Beliny pod komendą rotmistrza Orlicza obsadzić wielce niebezpieczny, bo narażony na otoczenie, odcinek na piaskach za Wołczeckiem. 5, 6 i 2 plutony 3-go szwadronu zatrzymały się na skrzyżowaniu dróg od Jastkowa, Końskoje i pozycyi l p.p. Te ostatnie oddziały zostawiły konie przy drodze do Jastkowa, same zaś zbierały się pieszo na małej polance pod olbrzymiemi sosnami, nawprost doliny Garbachu. Mimo, że się robił wieczór, upał był nieznośny . Pot spływał kroplami z ciała, zasychało w gardle, między zębami zgrzytało moc ziarenek piasku z kurzu. O kilka kroków od nas pękały szrapnele, odbijające teraz od ciemniejącego coraz bardziej nieba, jak krwawe, purpurowe płomienie. Między pniami sosen przeświecała na wschodzie jakaś łuna. Kule karabinowe pruły powietrze tuż nad naszemi głowami...
- Panowie, Komendanci szwadronów, do mnie zawołał rotmistrz Ostoja.
Zbiegli się oficerowie.-Panie Borkowski, panie Machnicki - zaczął dźwięcznym, spokojnym głosem, tak jak na ćwiczeniach pułkowych lub paradzie Ostoja.- Tu przed nami jest w naszym froncie luka, wynosząca prawdopodobnie około 2 klm. Tą lukę trzeba zapchać, nieprawdaż? Otóż, szwadrony 5-y i 6-y pójdą tyralierą w ten las i bagna, 6-y na prawo, 5-y na lewo. 6-y szwadron poszuka łączności z baonem Fleszara, 5-z l p.p. Przysyłać meldunki. 3-ci szwadron zostaje w rezerwie. Panowie, proszę naprzód.
Padła krótka komenda jedna, druga, zaszeleściały krzaki, trzasnęły suche gałązki pod nogami i II -gi dywizyon zanurzył, się w gęstwinie.
Po pewnym czasie przyszły meldunki. Szwadron 6-y dołączył się do piechoty Fleszara, 5-y posunął się doliną aż do rzeczki Garbachu, napotkał patrole nieprzyjacielskie, ale łączności z 1 p.p. nie znalazł, bo go dzieliła od tamtego zbyt duża przestrzeń i bagna. Po-jechał konno z kilkoma ludźmi wachmistrz Targowski i łączność znalazł.
Tymczasem zapadła noc głęboka. Ucichły strzały armatnie, przestały nawet trzaskać strzały karabinowe. Obie strony walczące odpoczywały teraz. Czuło się tylko instynktownie. iż z obu stron zanurzają się w gęstwinę leśne patrole, że się szukają, podchodzą...
Las ocknął się teraz. Zaszumiały z cicha, żałośnie sosny stuletnie, dęby, graby. A na niebie zamigotały roje gwiazd... Oparłem o gruby pień sosny karabinek i spocząłem obok. Opadły mnie myśli dziwne - czemże są całe długie okresy spokojnego, zacisznego, bogobojnego życia wobec jednej nocy takiej wspaniałej! Urabiają. tworzą człowieka nie lata, lecz chwile, tak. jak tworzą historyę nie masy, lecz jednostki wielkie. Jakżeż mali. jakżeż pożałowania godni są ci wszyscy, którzy nie przeżyli chwil takich, wielkich, którzy żyją życiem małem, szarem, którzy się boją wrażeń potężniejszych. Są oni, jak głusi, którzy nie posłyszą nigdy cudnych dźwięków muzyki, są oni, jak ślepi, którzy nie zobaczą subtelnych barw tęczy. Nie poznają oni nigdy rozkoszy odczuwania nagłego potężnienia, rozrastania się ducha.
Las szumiał wciąż cichutko. Nocy tej nie zmrużył nikt oka.
A o świcie zahuczały znów armaty, zaczął się piekielny chichot pocisków, prujących powietrze. Teraz jednak strzelały tylko nasze baterye do podsuwających się teraz coraz bliżej tyralier rosyjskich. 2-gi szwadron i oddział pieszy naszego pułku wraz ze szwadronami Beliny wycofały się pod silnym ogniem nieprzyjacielskim do lepszych pozycyi na zachód od Wołczecka. Druga część pułku, t. j. 5, 6 i 3, (2 plutony pod komendą Koya wróciły w międzyczasie do szwadronu) trwały na swych dotychczasowych pozycyach koło Garbachu. Na lewe skrzydło tej grupy przyszedł na pomoc pułk huzarów.
Koło godz. 1-ej po południu poszło do ataku na royjskie okopy kilka kompanii Niemców i nasz 5 szwadron, prowadzony przez por. Borkowskiego. Atak Niemców odparto, musiał się więc cofnąć i 5 szwadron pod redutę, obsadzoną przez kap. Olszynę. Moskale ruszyli do kontrataku. Z lasów za doliną Garbachu zaczęło się wywalać kilkanaście rzędów piechoty rosyjskiej. Widać było tylko jedno, olbrzymie morze głów. Do naszych pozycyi przypadł rotm. Ostoja wraz z adiutantem Grabowskim.
- 3 szwadron, obsadzić okopy na grzbiecie pagórka, na prawo od doliny.
Rozpoczęliśmy silny ogień karabinowy. Prała piechota kap. Olszyny, strzelały nasze 3 szwadrony, 2 karabiny maszynowe naszego pułku, ustawione koło reduty, waliły raz po raz nasze armaty. Odpowiadali Moskale. Kule gwizdały gęsto tuż koło naszych głów, ale atak odparto.
Zaś w kilkanaście minut potem zobaczyliśmy rzecz, która pozostanie wszystkim w pamięci. Na piasku pod Wołczekiem zaczęły wyjeżdżać galopem szwadrony dragonów rosyjskich w kolumnach, rozwijały się, formowały. A potem błysnęły w słońcu setki szabel i szwadrony ruszyły do szarży, gdzieś w stronę Wołczecka... Jeżeli dojadą i przejdą - Legiony zgubione: setki koni rozbiją i stratują wszystko. Myśmy spieszeni - nie powstrzymamy przeciwszarżą tego naporu. Zaczęła się chwila groźnego oczekiwania... Ale dwa karabiny maszynowe nasze, ułańskie, kierowane przez podp. Boruckiego i wachm. Czarskiego, zaczęły śmiertelny koncert. Siały kulami tam i z powrotem, wyżej, niżej, wciąż zajadle... Szwadrony dragonów rozpierzchły się. Po piaskach pławiących się w słońcu widniały konie bez jeźdźców, uciekali pieszo zwaleni z rumaków kawalerzyści. Kilka koni wpadło aż na druty przed redutę. Jeden wlókł po ziemi dragona, któremu noga została w strzemieniu... Po pewnym czasie powtórzyła się szarża, potem nastąpiła trzecia. Za każdym razem dziesiątki koni i jeźdźców waliło się na ziemię. W ten sposób zniesiono 12 szwadronów kawaleryi rosyjskiej... Tymczasem 5-y szwadron odwołano do koni na rozkaz brygadyera Piłsudskiego.
3-ci, prowadzony przez wachmistrza Gałeckiego, zeszedł z grzbietu pagórka na dolinę Garbachu, by wzmocnić tyralierę 6-go szwadronu. bo na skraju lasu ukazała się znów piechota nieprzyjacielska.
Komendę nad oboma szwadronami objął rotm. Brzeziński. Nasze prawe skrzydło łączyło się teraz pod samym pagórkiem z piechotą kap. Olszyny, lewe zaś z pułkiem huzarów, który wysłał do nas silny patrol. Rozpoczęła się znowu silna strzelanina. Mundury Moskali piaskowego koloru odbijały tak świetnie od zielonego tła krzaków, że cel mieliśmy znakomity... pewnej chwili dostaliśmy ogień karabinowy z tyłu od strony pułku huzarów. Patrol tychże cofnęła się natychmiast. Niezrażeni tem, mimo bardzo prawdopodobnego niebezpieczeństwa otoczenia, zostaliśmy na tych samych pozycyach, przedłużywszy tylko lewe skrzydło aż do miejsca, zajmowanego przedtem przez patrol huzarów. Wszak rotm. Ostoja dał rozkaz trwania do ostatka. Posłał tylko rotm. Brzeziński natychmiast meldunek do komendanta pułku z zapytaniem, co robić wobec zmienionej sytuacyi - i patrole Konopki i Targowskiego na lewe skrzydło, by się dowiedzieć, co się tam dzieje. Nim wrócił ordynans od rotm. Ostoji, przypadł do rotm. Brzezińskiego Konopka z wiadomością, że Moskale są już na naszych tyłach. Zaczęliśmy się już cofać poprzez gąszcze, różne kłody i płoty. Moskale postępowali kilkadziesiąt kroków za nami. Na grzbiecie pagórka zoryentował się rotm. Brzeziński,. że o zatrzymywaniu się i bronieniu tutaj - niema mowy. Kapitan Olszyna cofnął się już poprzednio, wycofał się też wachm. Czarski, unosząc oba karabiny maszynowe. Gdyby była choć część piechoty broniła się w tem miejscu, byłoby można przyłączyć się do niej i stawiać opór. Tak oba nasze skrzydła wisiały w powietrzu, na lewo następowali już Moskale, prawe było już okrążone.
Zaczęliśmy cofać się dalej, biegnąc w tyralierce. Moskale ścigali nas, bijąc z karabinów w niewielkiej odległości. Ale byli widać zmęczeni i zdenerwowani, bo strzelali źle...
Przez głowę przelatywały mi teraz. jak błyskawice, różne myśli. Po pierwsze byłem pewien, że, większa część z nas zginie, bo wreszcie Mochy zaczną trafiać. Byłem tego tak pewny, jak zresztą wszyscy, o czem się potem dowiedziałem, że mnie chwilowo zupełnie nie obchodził los innych. Przecież wszystkich spotka wreszcie tosamo. A po drugie czułem, że mógłbym sobie ułatwić odwrót, gdybym rzucił korzuch, karabinek i ładownicę, ale tego nie chciałem zrobić. Nie wypadało to jakoś mimo wszystko... Biegliśmy i szliśmy kilometr i więcej. Zaczęło mnie to wreszcie irytować, zacząłem się równocześnie dziwić niedołęztwu Moskali, że strzelają, a nie mogą nikogo trafić.
Dopiero pod samym Nowym Jastkowem spotkaliśmy naszą piechotę i oddziały Niemców, którzy rozkładali się w tyralierę. To wstrzymało trochę nieprzyjaciół. Między zabudowaniami stały nasze konie, nierozsiodłane od 24 godzin i prawie, że nie karmione. Nie było naturalnie czasu do stracenia. Razem z dwoma szwadronami Beliny ruszyliśmy konno pod Perekrestje osłaniać to miejsce krzyżowania się kilku dróg, przeznaczone na punkt zborny cofających się Legionów...
Po drodze dowiedzieliśmy się o wszystkiem. Wojska, stojące na odcinkach sąsiadujących z odcinkiem Legionów, cofnęły się pod szalonym naciskiem przeważających sił nieprzyjacielskich. Front nasz był przerwany w kilku miejscach. Wszystko cofało się powoli ku Stochodowi. Nasze pułki, jako najbardziej na wschód wysunięte, były ogromnie narażone na otoczenie... Podczas tych zajść I szwadron naszego pułku, prowadzony przez podp. Tyczyńskiego i chor. Seeligera, bronił coraz to nowych pozycyi, 2 szwadron. prowadzony z ogromnie zimną krwią przez por. Zielińskiego, osłaniał odwrót grupy Berbeddego, cofającej się na Końskoje. Liczne patrole wysyłane na wszystkie strony, spotykały już wszędzie oddziały napierającego nieprzyjaciela... A patrole 5:go szwadronu osłaniały inną grupę od strony Legionowa. Pluton wachm. Spychalskiego najechał pod Nową Rarańczą na okopującą się już w tym miejscu piechotę rosyjską, która dała natychmiast kilka salw, złapał kilkanaście koni dragońskich rosyjskich i opuścił Legionowo dopiero wówczas, gdy między budynki wkraczała zewsząd tyraliera nieprzyjacielska.
Na postoju 2-go pułku ułanów, w lipcu
1916 r. Edward BOGUSZ
„Wiadomości Polskie” 1916, nr 87.
II
W Perechrestie pod osłoną 3-go szwadronu naszego pułku i szwadronu Beliniaków, które rozsypały się w konnej tyralierce w lasach na wschód, na dużej przestrzeni, zbierała się zewsząd nasza piechota, odpoczywała, jadła, co kuchnie mogły zgotować, i maszerowała za trenami, dążącymi powoli w porządku na zachód.
Od strony Końskoje przyszedł drugi szwadron i spoczął na chwilę na polanie. Karmiono na gwałt konie, ułani spożywali konserwy rezerwowe, a potem wszyscy rzucili się na poszukiwanie wody. Znaleziono wreszcie bajorko, zarosłe szuwarami. Konie piły łapczywie. Ludzie namyślali się chwilę, woda była obrzydliwa, ciepława. Ale straszne pragnienie zwyciężyło, każdy wypił duszkiem całą manierkę.
Tymczasem robił się wieczór. Rozesłano znowu pozycye na wszystkie strony patrole. Patrol trzeciego szwadronu poszedł w stronę Wołczecka stacyi, drugi szwadron pojechał przez Maniewicze stacyę do Ugły, patrol pod komendą chor. Świdzińskiego ruszyła do Karasina.
Po pewnym czasie przyszły meldunki - wszystkie niepomyślne. Wzdłuż linii kolejowej koło Ugły maszerowała pośpiesznym marszem piechota i kawalerya rosyjska. Inna grupa nieprzyjacielska posuwała się przez Gałuzię pod Karasin. Liczne oddziały kozackie zaczepiały wciąż naszą konną tyralierkę w lasach za Perechrestie. Położenie było groźne. Z południa, północy i wschodu parli Moskale, jeżeli zdążą zająć mosty na Stochodzie, nim się nasze pułki wycofają- Legiony będą stracone.-Rozpoczął się dalszy, ogólny odwrót.
Szła noc ciemna, ponura, noc, która miała zadecydować o losie Legionów, noc niezapomniana. Po niebie przewalały się z niesłychaną szybkością ogromne, ołowianego koloru chmury, mżył drobniuchny deszczyk. Pod północ i pod południe oświecały horyzont dwie krwawe łuny, paliły się Maniewicze stacya i Karasin. Pułk ubezpieczony przednią, tylną i bocznemi strażami, szedł wolnym marszem przez wyniosłe, sosnowe bory, drogą na Smołodomicę, Maniewicze wieś, w stronę Grodka. Miał osłaniać trzecią brygadę, cofającą się na most pod W. Obzyrem.
Cisza była w szeregu. Ułani nie rozmawiali wcale, albo mówili szeptem, nie dlatego, żeby trwoga obsiadła dusze lecz dlatego, że odczuwali dobrze grozę i powagę chwili, więc zachowywali się tak, jak się zachowuje w uroczystych, najważniejszych chwilach życia. A że jakoś i strzemię nie szczęknęło, szabla nie zadzwoniła, koń nie parsknął, więc słychać było tylko ciche skrzypienie wozów trenu, wycofujących się przed nami. Wprawdzie po bokach drogi, gdzieś w głębi borów wybuchały czasem dzikie wrzaski, którym towarzyszyło kilkanaście strzałów karabinowych, ale to cichło zaraz i wielkie milczenie padało na cały ten obszar dzikiego, a zwykle tak pięknego Wołynia.
Do Grodka dojechaliśmy w chwili, gdy przez wieś przejeżdżał ogromny tren 4 pp. i skręcał na drogę do Nowej Rudy. Zatrzymał się tu nasz pułk dla dania choćby chwilowego odpoczynku-ludziom i koniom i celem ułatwienia przemarszu przez wieś trenu. Wprowadziliśmy konie do sadu, gdzieśmy się tak swobodnie i wesoło dwanaście dni temu w dzień imienin rotmistrza Brzezińskiego zabawiali, między rzędy wisien pokrytych dojrzałym owocem, między krzaki porzeczek i agrestu. Była tu trawa bujna po pas. Dostaliśmy rozkaz rozkiełzania koni i popuszczenia popręgów.
Ułani w trakcie odpoczynku
Legł ułan w trawie, wsparł głowę na dłoni, a że to noc była jeszcze ciemna, a przy tem trzecia już z rzędu nieprzespana, więc znużenie i senność zwyciężyły i niejeden zasnął snem kamiennym. Nie upłynęło zaś nawet 20 minut, gdy od strony Maniewicz wsi, tuż pod samym Grodkiem zaczęły padać gęste strzały karabinowe. Na nasze tyły następowały już patrole kozackie. - Alarm ! przyciągać popręgi !
Podniosłem się ociężale z ziemi, przyciągnąłem popręg jeden, drugi, założyłem trenzle i munsztuk. O jakie dziesięć kroków odemnie, pod wiśnią, spał wciąż jeszcze ktoś snem sprawiedliwego.-Ułan - krzyknąłem-kozacy pod Grodkiem !-wstawaj psiakrew!
Nie pomogły wołania, groźby, lekkie szturchańce. Trza nim było potrząsać, jak gruszką, huknąć go w bok z całej siły. Wstał wreszcie, zatoczył się jak pijany i spojrzał wkoło strasznym wzrokiem - Co jest? - Kozacy pod Grodkiem! wrzasnął mu ktoś nad uchem - zrozumiał wreszcie i skoczył do konia.
Na skrzyżowaniu dróg od Trojanówki, Rudy, Maniewicz i Gradyski zbierał się pułk cały, prócz szóstego szwadronu, który poszedł za czwartym pułkiem osłaniać jego odwrót i bronić go od patroli nieprzyjacielskich. Patrol ochotnicza pod wodzą wachmistrza Ronachowicza pojechała galopem pod lasek przy drodze do M., by się rozprawić z tymi kozakami, którzy nas tu zaalarmowali.
Wstawał powoli świt blady, jak gdyby dziwnie grozą wojny wystraszony. Coraz lepiej można było rozróżniać kontury domów i drzew, poznawać twarze ludzkie.
I teraz dopiero okazało się, jak się dalece nasz pułk zmienił w ciągu tych trzech dni ostatnich. Konie niekarmione prawie zupełnie, a posiodłane od 36 godzin, miały boki zapadnięte i mocne odgniecenia na brzuchach od popręgów. A ułani? Ułani zmienili tak dalece, że blizcy krewni i serdeczni przyjaciele nie mogli się w pierwszej chwili poznać. Zbiedzone to było wszystko, wynędzniałe. Oczy zapadły się gdzieś w głąb czaszki, wargi spaliła gorączka, oblicze całe pokrył kurz i pył tak bardzo, że były czarne. Ale nic to - myślał każdy - że ja zginę, że zginie szwadron, pułk, byle ocalały one-Legiony. Przeczekał pułk w Grodku jeszcze jakie 20 minut, potem zaś ruszył w stronę Gradyski i W. Ob. Teraz miało się rozstrzygnąć decydujące dla tej grupy pytanie: most pod Obzyrem wolny, czy zajęty przez Moskali?
Koło południa, kończąc sześćdziesięciokilometrową drogę stanęliśmy nad brzegami rzeki Stochodu. Most był wolny, pilnowany przez austryackie oddziały.
Podczas, gdy główna część pułku naszego przebywała względnie spokojnie przestrzeń z Grodku przez Gradyskę, szósty szwadron pod komendą por. Machnickiego wstrzymywał napór patroli kozackich na treny piechoty. Szósty szwadron mimo, że rekrutujący się w znacznej części z nowicyuszy, którzy teraz dopiero rzemiosło wojenne poznali, wywiązał się dzielnie z zadania. Patrole ułańskie pod wodzą ppor. Dunin Wąsowicza, wachmistrza Bieńkowskiego i Myszkowskiego wyjeżdżały na dwa, trzy tysiące kroków w bok i w tył drogi aż do zetknięcia się ze „szpicami kozackiemi”, rozpraszały je celnemi strzałami i wycofywały się potem kłusem paręset kroków, by znów w odpowiedniem miejscu, za skrętem drogi lub za pagórkiem na nieprzyjaciół oczekiwać. O godzinie 2 popoł. przeszli i oni przez Stochód szczęśliwie. Na polanie pod Ob. rozłożył się pułk cały.
Tu wreszcie rozsiodłano konie, tu nadjechały treny bojowe i kuchnie i dostaliśmy po manierce herbaty i kawałku chleba. Ale pułk ułanów, to ludzie i konie, więc niedość samemu zaspokoić pierwszy głód i pragnienie, niedość nawet rozsiodłać konie, trzeba „wyfasować” dla nich obrok, trzeba je nakarmić, przywieźć z odległej studni wodę, opatrzyć ich odgniecenia i odparzenia, potem dopiero można spocząć.
Nachodzili się więc jeszcze dość słaniający się ze znużenia ułani, kręcili się i snuli po polanie jak cienie długi czas, nim wszystko było wreszcie w możliwym porządku. A potem jak się zwalili na ziemię, tak zasnęli w mgnieniu oka snem kamiennym.
Widziałeś na tej łące pokręcone w dziwny sposób ciała żołnierskie, rozwalone ręce i nogi, obnażone piersi, rozczochrane głowy prażone przez promienie słoneczne-wgniecione w błoto, słyszałeś tylko chrapanie ludzkie i stękanie końskie. Pułk spał.
Jest sen straszny, okropniejszy niż wszelkie złowrogie sny śnione w dzieciństwie i gorszy niż najgorsza rzeczywistość, męczący, wyczerpujący niesłychanie, sen, który jeszcze po wojnie gnębić będzie żołnierza, sen, który się śnić może tylko kawalerzyście - o siodłaniu konia podczas alarmu. Sen taki śnił mi się tam, na łące,
- Krzyk jakiś zbudził mnie wreszcie. Siodłano znów konie na jawie. Spojrzałem na zegarek. Spałem zaledwie półtorej godziny. I działa się rzecz dziwna.
Pułk ruszał znowuż na dalsze boje, szedł przez most na tamten brzeg Stochodu pod Gradgohy bronić jakichś resztek trenu, napadniętych przez Moskali, a ułani po tylu trudach, mimo, że w myśl rozkazu chorzy i wyczerpani z pośród nich mogli byli pozostać przy trenie-zacinali zęby, zmogli się i z wyjątkiem kilku ruszyli wszyscy z pułkiem, z Ostoją....
Już na drugim brzegu zatrzymał nas gen. PuchaIski i zawrócił. Nie byliśmy już tam potrzebni. Prawie wszystkie nasze oddziały przeszły już były na lewy brzeg rzeki. Moskale, czy to dlatego, że ponieśli bardzo ciężkie straty i byli ogromnie wyczerpani, czy to z tchórzostwa, czy też niedołęstwa, nie zdążyli otoczyć cofających się naszych pułków.
Nie zrobili tego dziś, ale mogą jutro zaraz forsować przejście przez Stochód. Kazano więc obsadzić naszemu pułkowi okopy nad brzegiem rzeki, okopy na dużej przestrzeni, bo siły były szczupłe.
Konie zostawiliśmy w lesie, sami zaś poszliśmy pieszo w trawy nad rzekę. - Legiony, Legiony ocalone! - huczało w każdym z nas radośnie.
Wieczór był cudny, cichy, pogodny. Ogromne złote słońce tonęło w dali za lasami. Jaskółki, szybujące cały dzień w górze pod błękitem, zniżyły teraz swój lot i krążyły tuż nad łąkami. Co chwila podnosiły się z krzykiem z tego morza traw klucze gęsi dzikich i kaczek; co żyło, rzuciło się do kąpieli do wody, trzeba się było śpieszyć. Brzegi rzeki choć jeszcze takie spokojne, ciche, zawrą jutro zgiełkiem walki. Za parę godzin na przeciwległym brzegu ukażą się patrole kozackie.
Zmierzch się czynił coraz większy. W dół rzeki, może kilometr, buchły cztery słupy ognia i dymu. Palono mosty...
Wystawiono placówki, wedety, wysłano czujki. Reszta ułanów spoczęła na parę godzin. A już zaraz nazajutrz rano zaczęła niewidoczna, ukryta w lesie na przeciwległym brzegu baterya kozacka ostrzeliwać nasze treny z tyłu. Na łąkach za ramionami rzeki ukazywały się piesze i konne patrole kozackie. Padły pierwsze strzały karabinowe placówek, zaś podczas, gdy szwadrony 2.gi, 3-ci i 5- ty pilnowały brzegów rzeki, 6-ty patrolował konno okolicę St.
Na bezustannem czuwaniu zezedł nam dzień cały. Nad wieczorem tego dnia, t.j. 8-go lipca nadeszły posiłki niemieckie, zmieniono nas w nocy. Z linii placówek poszliśmy teraz 2-gi, 3-ci i 5-ty szwadrony (6-ty poszedł na krótki wypoczynek) do rezerwowych okopów. Zanim się jednak pułk zainstalował w nowych kwaterach, w wilgotnych, nizkich ziemiankach - wstał świt. Noc znów zeszła prawie bezsennie. Dzień 9-ty lipca był dniem niedobrym. Około godziny 8-ej rano zaczęła nas ostrzeliwać artylerya rosyjska.
Najpierw pękło tuż nad okopami kilka szrapneli dla odmierzenia dystansu, w parę minut później zaczęły walić ciężkie granaty.
Zamknięto ogniem działowym dojście do okopów, potem zaś zaczęły padać granaty powoli, jeden za drugim wzdłuż całej linii okopów, od prawego skrzydła ku lewemu i z powrotem.
Baterya nieprzyjacielska stała gdzieś bardzo niedaleko, bo huk strzałów rozlegał się prawie jednocześnie z hukiem wybuchu pocisku. Po wybuchu wraz z kłębami czarnego dymu rozchodził się dokoła jakiś specyficzny zapach gazów.
Trzeba przyznać, że siedzenie w pozycyi niewygodnej, pod niskim daszkiem z desek i' oczekiwanie godzinami bezczynnie, aż się wreszcie któryś z granatów bijących systematycznie wokoło tylko o kilkanaście kroków od ziemianki - zdecyduje i wyrżnie w dach nad głową i rozwali całą budę wraz z jej mieszkańcami - nie należy do przyjemności.
No, ale że się do wszystkiego przyzwyczaić można, więc przyzwyczaił się człek i do tego. Część ułanów zabrała się do zjadania resztek chleba, część ułożyła się do snu.
Rowem łącznikowym przecisnął się rotm. Ostoja, badający sytuacyę na, obu skrzydłach i dr. Piotrowski, dążący do rannych, bo oto granat uderzył w jedną z ziemianek 5-go szwadronu, zabił 2 dzielnych towarzyszy broni: Glattmana i Rabiego. a zranił ciężko trzech.
Płynęła godzina za godziną, granaty biły bez przerwy - dopiero w nocy, gdy już było dobrze ciemno, wycofaliśmy się z okopów do sąsiedniego lasku.
A w godzinę później przyszedł rozkaz odwołujący nas z linii. Legiony dostały kilkodniowy odpoczynek - drugi pułk ułanów miał odmaszerować do Cz.
Tak się skończyły owe sławne boje od 4-10 lipca, w których pułk stracił kilkudziesięciu ludzi, tak się skończyło tych sześć dni krwawych, pełnych trudów niezmiernych ale chwalebnych. Pisać o tych dniach, o tych wszystkich wypadkach, o potyczkach, patrolach, niewywczasach, choćby tylko samego 2-go pułku ułanów, możnaby ogromnie dużo.
A nie mówię już o naszej niezrównanej piechocie, o czynach której możnaby chyba pisać całą epopeję. Pieśń żywa będzie o nich głosić. Cudna legenda będzie szła w pokolenia dalsze. Legenda o bohaterskich zmaganiach się naszych drogich „bomberaków” z mrowiem wroga na Polskiej Górze, o odpieraniu szturmu za szturmem na redutę Piłsudskiego, o wspaniałych atakach na bagnety, o rycerskiej śmierci tylu dziesiątków oficerów, z których wielu przeszło całą dotychczasową kampanię, o zgonie majora Wyrwy, o ciężkiem poranieniu Berbeckiego, o heroicznem osłanianiu odwrotu podpułk. Minkiewicza, o tylu czynach niezrównanych.
Szedł na spoczynek 2-gi pułk ułanów - ludzie i konie srodze umęczeni. Jechali ułani po sześciu nocach prawie, że bezsennych, po tylu trudach, nie tyle samą walką spracowani, ile tym wiecznym niepokojem, siodłaniem i rozsiodływaniem koni, alarmami, przerzucaniem z miejsca na miejsce, jechali wyniszczeni, zmienieni do niepoznania, ale z czystem sumieniem, pogodni, z nie zmniejszoną ochotą na przyszłość. Wiedzieli, że pułk cudów nie dokonał, że wielkie dzieło, którego Legiony dokonały, powstrzymywania wroga i odsłaniania ogólnego odwrotu - było tylko w cząsteczce ich zasługą, że więc chwała, którą się Legiony okryły, im się tylko w cząsteczce należy, ale czuli, że pracowali sumiennie, że robili, co mogli, rozkazy wszystkie wypełniali, na wszystkich stanowiskach trwali do ostatka. A to napełniało ich cichą, ale wielką radością. Zaś każdy spoglądał teraz z umiłowaniem wielkiem na tych kilkuset żołnierzy i oficerów z Ostoją na czele, którzy razem pracowali, wszędzie razem trwali, na wszystko się narażali. Tych kilkuset ludzi było teraz dla każdego taką wielką rodziną. Ci ułani nie znali się przedtem. Nie wszyscy znali się osobiście i teraz, a mimo to każdy z nich był dla drugiego tak bliskim, drogim.- Tyś był, bracie, ze mną na patroli pod J., tyś powstrzymywał ze mną pod Garbachem tyralierę rosyjską, tyś leżał ze mną w jednym dołku, tyś oczekiwał ze mną na śmierć w jednej ziemiance podczas tego silnego ognia artyleryjskiego, więc jesteś mi druhem, bratem... Wytworzyło się dziwne pokrewieństwo dusz...
Na postoju 2-go pułku ułanów., w lipcu 1916 r. Edward BOGUSZ
„Wiadomości Polskie” 1916, nr 88.
Fragment notatki - „Wiadomości Polskie” 1916, nr 89.
III
Pożary i zgliszcza
W słoneczny, a dziwnie cichy, jakgdyby zadumany wieczór jednego z ostatnich dni lipca, przeciągały oba pułki ułanów polskich koło dworu w W. Był to stary, dziwnie piękny dwór. Stał na niewielkim wzgórku, wśród pól rozległych, urodzajnych, porośniętych teraz burzanami, ostami, trawami dzikiemi, zamienionych w step olbrzymi. Był drewniany cały i piętrowy. Ganek, czy jakaś terasa ogromna, wspierała się na słupach potężnych. Najwyraźniej nie dzisiejszy styl, nie dzisiejsza budowa. Wpół okrąg otaczał go park stary: lipy, dęby i sosny stuletnie. Przed terasą duży zielony gazon, na nim zaś róże: białe, żółte i szkarłatne. Dziki sad spływał ze stoku pagórka aż ku drodze...
Drogą koło dworu przeciągały oba pułki kawaleryi. Jedna olbrzymia, siwa wstęga. Jechały plutony za plutonami, szwadrony za szwadronami, dziesiątki, setki koni. Oczy wszystkich ułanów o twarzach brązowych, spalonych od wichrów, skierowane były na ten stary polski zabytek, stojący teraz cały w ogniu promieniach zachodzącego słońca. Boć przecież z okien tego dworu patrzało kilka wieków..... się noc.
Przejechały oba pułki i stanęły na noc opodal we wsi W. Wprowadzono konie do stajen, stodół i domów pustych. Do frontu było zaledwie kilka kilometrów, a że się spodziewano ataków lada chwila, więc zarządzono ostre pogotowie. Szwadrony czuwały naprzemian, naprzemian też karmiono i przesiodłowywano konie.
Noc ta, jak już tyle tegorocznych nocy lipcowych, zeszła nam kilku, kwaterującym w jednej stodole, bezsennie. Wydobyliśmy z „paktaszy” różne konserwy i wódkę i pokrzepialiśmy się przy świetle świeczki, słabo co prawda wnętrze naszej stodoły rozjaśniającej.
Konie parskając żarły siano, świerszcze ćwierkały w kątach i pod samym dachem. Gwarzyliśmy serdecznie. O tem, jak to nas w ostatnich tygodniach jako rezerwę przerzucają, jak to zaczynamy pędzić taki żywot koczowniczy, cygański, zmieniając, jeżeli nie co parę godzin, to codziennie miejsce postoju, jak się to ułan i koń do takiego trybu życia, co prawda uciążliwego, bardzo przyzwyczaja i coraz więcej dziczeje... o tem, cośmy przeżyli nad Styrem, wczoraj i, o tem, co nas w przyszłości czeka, a wreszcie o dworze w W., pięknym, starym. Pokazało się, że kilku z nas zna właściciela pana L, zacnego i prawego obywatela-Polaka, który musiał niestety opuścić swój dom rodzinny już dawniej, bo w tych stronach trwały długi czas walki, potyczki, a potem odbywały się wciąż przemarsze wojsk, - niektórzy zaś, nie znając właściciela, słyszeli jednakże oddawna o jego dworze, niezwykłym zabytku XVII wieku. Daj Boże, żeby ten dom przetrwał burze wojenne!
Przed świtem jeszcze. koło godziny 2-ej zaczęło się nagłe wycofywanie wojsk austryackich i naszej piechoty, która przybyła, by wzmocnić ten odcinek, na lepsze pozycye o kilka kilometrów. Ruch ten odbywał się szybko, ale w wielkim porządku. Natychmiast wyjechały dwa szwadrony naszej kawaleryi: 3-ci szwadron 2-go pułku pod komendą ppor. Byszewskiego i szwadron l-go pułku na front, by odwrót osłaniać. Po pewnym czasie dalsze dwa szwadrony: 2-gi 2-go pułku pod komendą por. Zielińskiego i szwadron l-go pułku. Nad dywizyonem 2-go pułku objął komendę rotmistrz Brzeziński, nad dywizyonem l-go pułku rotmistrz. Orlicz. Belina i Ostoja kierowali całą akcyą
Wstawał świt. Nasza piechota schodziła w tyralierce ze wzgórków szybkim krokiem, przystając jednakże co pewien czas i odwracając się, aby odeprzeć ewentualny nagły atak nieprzyjacielskiej kawaleryi; zjeżdżały ku wsi ostatnie lekkie baterye armat. Na krańcach widnokręgów zaczęły się ukazywać pierwsze patrole kozackie.
Wówczas rozjechały się na ogromnej, lekko falistej, kilka tysięcy morgów obejmującej przestrzeni między wsiami W. i S. szwadrony: 2-go pułku na lewo, l-go na prawo, rozesłano na wszystkie strony moc małych, po kilku lub kilkunastu jeźdźców, podjazdów.
Po pewnej chwili ukazały się z pomiędzy chałup pierwsze niewinne, białawe obłoczki dymu i pierwsze języczki ognia, potem buchnęły olbrzymie kłęby czarnego, siwawego i zielonawego dymu i słupy ognia, zaczęło huczeć, trzaskać, strzelać, wreszcie znaleźliśmy się między dwoma krwawemi morzami, ponad któremi bałwaniły się całe potężne, rude chmury. Paliło się kilkaset domów, stajen 'i stodół. kilkanaście wiatraków, paliły się sady i laski okoliczne. Z dnia zrobiła się noc. Wiatr roznosił na wszystkie strony wiechcie płonącej słomy, części rozżarzonych gontów, całe masy popiołu. Jeźdźcy uganiający się po polach i ostrzeliwający się kozakom wyglądali na tle pożarów, jak widma potępieńców. Aż wreszcie zobaczyłem rzecz 'najwspanialszą, jaką mi dano dotychczas oglądać na wojnie. Ponad powierzchnię ziemi wzbiło się wschodzące słońce i ukazało się nam w ramach szkieletu płonącego, olbrzymiego wiatraka. Przeświecające przez rude dymy, włóczące się teraz przy ziemi i gryzące do łez w oczy, wyglądało, jak purpurowy, rozpalony, ogromny kamień młyński, wiszący w powietrzu... A gdy już dymy zrzedły i gdy ostatnie szeregi piechoty znalazły się poza naszą drugą linią obronną, zaczęliśmy się wycofywać poza pierwszą linię drutów, ku staremu dworowi. Piękne zabudowania gospodarskie dworskie płonęły, w parku rozlegał się stukot siekier, pod których uderzeniami waliły się najwspanialsze drzewa wiekowe, - miano także spalić sam dwór. Skoczył Belina do sztabowca austryackiego, by prosić o oszczędzenie tego zabytku, ale wiedział, że robi to tylko dlatego, by nie mieć potem żadnych wyrzutów sumienia. Nasza linia obronna przechodziła za blisko, dwór zasłaniał pole obstrzału, mógł stanowić punkt oparcia dla nieprzyjaciela, musiał więc przestać istnieć.
Przeciągały więc teraz znów koło niego plutony, szwadrony ułanów polskich i znowu oczy wszystkich były nań skierowane. Żal niezmierny ściskał serca...
Pod dachem tym, w podwojach tych gościli ongiś w stal zakuci rycerze, towarzysze lekkich chorągwi, może konfederaci barscy, wreszcie ułani Poniatowskiego... Pod dachem tym odbywały się uczty wspaniałe, bale szumne, ale i różne ważne senatorskie narady. Rodziły się tu i umierały liczne pokolenia... Każdy kąt pełen wspomnień i pamiątek. Za chwilę, za minut kilkanaście będą z tego zgliszcza, zeschną i opadną nagle białe, żółte i szkarłatne róże, kwitnące na gazonie... Zadumałem się głęboko. I zdało mi się nagle, jakoby przez gazon biegł ku owemu kapitanowi sztabu, jakiś obcy, nie dzisiejszy człowiek o bladej, rasowej twarzy, a wytwornych pańskich ruchach, wymachiwał coś rękoma i krzyczał.
Ha! - poznałem go. To on! Książe Gintułt. Chwyta kapitana za piersi i wrzeszczy: kawaleryi. - Człeku, co chcesz robić? Burzysz święte, bezcenne popioły! - Kapitan odtrąca go szorstko.
- Wiem co robię, burzę święte popioły dla ocalenia żywych ludzi i osłonienia żywego kraju. -
- Do mnie dzieci, wdowy - krzyczy człowiek- widmo. Ale nikt nie śpieszy mu na pomoc. Koło dworu przejeżdżają wciąż nowe czwórki czwórki milczących, zadumanych ułanów.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem przerzucono nas znów na inny punkt, na właściwy odcinek Legionów. Drugi pułk ułanów zostawiono do dyspozycyi Komendzie 3-ej brygady. Staliśmy teraz, jako rezerwa pod gołem niebem w lesie i tu doczekaliśmy się dnia 3 - sierpnia, który będzie jednym z najpiękniejszych dni w historyi 2-go pułku kawaleryi. Już od rana przygotowywali Moskale huraganowym ogniem armatnim atak na nasz front i na sąsiadujący na prawo, obsadzony przez pułki austro-węgierskie odcinek. W górze, ponad lasem, który zamykał za polaną M. widnokrąg, wykwitały wciąż coraz to liczniejsze białawe dymki, które wreszcie zlały się w jeden wał dymu, pod tym zaś jakgdyby z pośród drzew, z pod ziemi buchały liczne czarne dymy pękających granatów. Powstał nowy pożar, tam za lasem we wsi R jeden z niezliczonych. Około południa zaczęły terkotać karabiny maszynowe. Rozpoczął się atak piechoty. Zaś po pierwszej przerwano, mimo bohaterskiej obrony, front za prawem skrzydłem pułków legionowych, na odcinku pułku piechoty austryackiej. Rotmistrz Ostoja dostał rozkaz próbowania zapełnienia powstałej tamże luki. I teraz między innemi miało się okazać, że i w dzisiejszej wojnie kawalerya - niekoniecznie szarżując, może oddać bardzo cenne usługi, a mianowicie przenosząc się szybko z miejsca na miejsce. W mgnieniu oka dosiedliśmy koni, wyjechaliśmy z lasu i dążyliśmy na przełaj poprzez szumiące łany złotej pszenicy, ku ilielicznym chałupom wioski M. Naprzeciwko wybiegł jakiś oficer austryacki.
- Rittmeister Ostoja, bitte
hier. Rotmistrz Ostoja skoczył galopem po bliższe
rozkazy. Brzeziński zaś starał się możliwie jak najlepiej ukryć trzy konne
szwadrony za 4-ma małemi chatkami, bo nad nami
zaczęły nie na żarty pękać liczne szrapnele. A potem padły komendy: do walki
pieszej z koni - 2-gi, 3-ci, 6-ty szwadron zbiórka - tyraliera - dyrekcya paląca się wieś R. M., naprzód marsz! Tak znacznie
łatwiej bezsprzecznie wyobrażać sobie zapełnienie luki we froncie, siedząc
gdzieś w spokojnym pokoju, zdala od pola walki, niż
tego w rzeczywistości dokonać. Idziesz oto naprzód . w
tyralierce w stokilkadziesiąt karabinów i prócz dymów
pożaru, na który się kierujesz i walących granatów i szrapneli nie widzisz nic.
I wiesz niewiele. Oto tam gdzieś na przedzie jest jakaś luka, przez które wali nieprzyjaciel. Luka ta może być trochę bardziej na
lewo, lub na prawo, może mieć szerokość
Prawe skrzydło tyraliery zaczęło się kierować za-nadto w bok, pobiegłem tam z rozkazem rotm. Brzezińskiego, a potem z drugim, trzecim...
Na nasze spotkanie leciały z szumem całe stada szrapneli, zamieniających się po pęknięciu w takie, lekkie, niewinne, pierzaste obłoczki. Zaczęły prać raz po raz ciężkie granaty. Jeden wyrżnął około stu kroków odemnie, a mimo to obsypał mnie obficie ziemią.
A już specyalne szczęście miał chor. Konarski. Jeden ciężki granat uderzył tuż koło niego, szrapnel pękł blisko nad jego głową i kule posypały się jak grad naokoło.
W wąskim pasku sosnowego lasku niedaleko od dworu R. zatrzymaliśmy się. Posunęliśmy się dostatecznie naprzód, teraz trzeba było poszukać jakiejś łączności na prawo i na lewo. I znaleziono ją. Na lewo od nas, w odległości 800 kroków ukazał się cofający pośpiesznie pułk piechoty austr. Zobaczywszy nas i mając teraz w naszej tyralierce punkt oparcia zatrzymał się i okopał. Na prawo od nas dotarły oddziały łącznikowe 6-go szwadronu w odległości przeszło 1000 kroków do 3 baonów piechoty austr. Tymczasem nasza przednia straż, złożona z 35 ułanów 2-go i 3-go szwadronu pod komendą podoficerów: Roya, Czulaka, Kunachowiczów i Brinchena wysunęła się z lasku, który zajmowaliśmy, wyparła po silnej strzelaninie ze dworu R. patrole rosyjskie, które już tutaj dotarły, i szła naprzód mimo silnego ognia karabinów maszynowych w kierunku głównej siły nieprzyjacielskiej. Po pewnym czasie akcyą tej straży przedniej zaczął kierować adjutant Grabowski. Do naszej tyraliery przyszedł rotm. Ostoja z 5-ym szwadronem. Wskutek wystąpienia naszego pułku ułanów, ataku na dwór R. i nawiązania łączności z innymi rezerwowymi oddziałami powstrzymano napór Moskali. Przyszły nowe posiłki - baony niemieckie. Baterya armat nasza, legionowa podjechała prawie pod samą naszą tyralierę i zaczęła szybki ogień. Pułki piechoty austr. złączyły się teraz za pośrednictwem naszej przedniej straży wachm. Roya. Rozpoczął się teraz kontratak na całej linii. Karabin maszynowy rosyjski zaczął siać tak, że się całe pole przed nami kurzyło. Wówczas został raniony uł. Swirski. Ale ostatecznie odrzucono Moskali aż do pierwotnych pozycyi...
Wracaliśmy na noc do naszego dawnego obozowiska w lesie koło M. i tu dowiedzieliśmy się o heroicznem odparciu masowych ataków rosyjskich przez nasz 4-ty pułk na lewo od R i o stratach naszego dzielnego pieszego oddziału, który był od kilku dni w okopach: ppor. Tyczyński kontuzyonowany, kilku ułanów rannych ciężko.
A na prawo i lewo zaczęły się sypać gratulacye.
Austryacki pułk. S. posłał sprawozdanie do Komendy Legionów, w którem podkreśla, dzielne wystąpienie drugiego pułku ułanów. Gen. Puchaiski dziękuje rotmistrzowi za nasze zachowanie się. Gen. Bernhardi, komendant grupy chwali w swym rozkazie Legiony, podnosi ich waleczność i nadmienia, że nietylko odparły na swym odcinku wszystkie ataki rosyjskie, ale ta że obroniły inne, zagrożone punkty frontu.
Żołnierz polski okrył się nową chwałą, a tym razem przyczynił się do tego poważnie 2-gi pułk ułanów.
Ułan pójdzie wszędzie, zadziwi w ogniu wszystkich zimną krwią i humorem, będzie tak, jak Jurek Oskierka w najkrytyczniejszych chwilach kolegów pysznemi krotochwilami bawił, lub tak jak ułan 2-go szwadronu Kozioł z fajeczką w zębach wycinał tam w lasku pod R. w ogniu ciężkich granatów na porzuconem przez kogoś pianinie skoczne obertasy, ale po tem wszystkiem powie tak, jak Staszek L. panu S., składającemu mu gratulacye.
- Dałbyś się bracie wypchać z całą sławą i zasługami. Kazali lukę zatkać, tośmy ją zatkali. A że podczas tego do nas grzali zdrowo, to owa! wielkie dzieje. Albo to nam ogień pierwszyzna. A teraz poczęstowałbyś lepiej wódką i tą oto kiełbasą, która ci z kieszeni wygląda i pozwoliłbyś się potem człowiekowi wyspać. Reszta furda!
7 VIII 1916. Na pozycyi
2-go pułku ułanów. Edward Bogusz
„Wiadomości Polskie” 1916, nr 90.
Opisane wyżej walki pod Kostiuchnówką miały swój wymiar polityczny, który kilka miesięcy później zaowocował słynnym aktem 5 listopada, w którym cesarze Niemiec i Austro – Węgier po raz pierwszy wspomnieli o możliwości powstania samodzielnego państwa polskiego. Szef niemieckiego sztabu gen. Ludendorff pisał do Berlina: „Polak to dobry żołnierz […] Trzeba zrobić Wielkie Księstwo Polskie z Warszawą i Lublinem, a następnie armię polską pod niemieckim dowództwem”. Jak widać Niemcom chodziło raczej o dzielne „mięso armatnie” niż koncesje polityczne na rzecz Polaków, ale aktem 5 listopada państwa centralne rozpoczęły swoistą licytację, co dla sprawy polskiej miało kolosalne znaczenie, a już dwa lata później przyniosło niepodległość.
Autor felietonów Edward Bogusz, w 1918 r. znalazł się w szeregach 2 Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich oraz uczestniczył w walkach o Śląsk Cieszyński i w wojnie polsko-bolszewickiej. Ciężko ranny w walkach nad Styrem [powrócił tu więc ponownie], w 1921 zwolniony z wojska jako inwalida. Za walkę na Śląsku Cieszyńskim otrzymał Krzyż Walecznych II klasy.
Bibliografia
Centralne Archiwum Wojskowe [CAW],
Dokumenty Polskiego Korpusu Posiłkowego [DPKP].
Cygan W., 2 Pułk Ułanów Legionów Polskich w Mińsku
Mazowieckim (1916-1917), „Rocznik Mińsko-Mazowiecki” 2006, nr 14.
Dąbrowski M., Kampania na Wołyniu, Warszawa 1919.
Lasoń J., Legiony na Wołyniu, Kraków 1918.
Lipiński W., Szlakiem I Brygady. Dziennik żołnierski, Warszawa 1927.
Narbut-Łuczyński A., U kresu
wędrówki, Londyn 1966.
„Nowości Ilustrowane” 1916.
Olszyna-Wilczyński W., Na szlaku bojowym z I Brygadą Legionów
Polskich, Warszawa 2012.
Piłsudski
J., Moje pierwsze boje, Łódź 1988.
Raport
bojowy z działalności V-go Batalionu za dzień 4.VII.1916, „Żołnierz Legionów” 1937, nr 2.
Składkowski S. F., Moja
służba w Brygadzie, Warszawa 1932.
Waingertner P., Wołyński
klucz do niepodległości. Bitwa pod Kostiuchnówką 4–6
lipca 1916 roku i pamięć o niej, „Dzieje Najnowsze” 2017, nr 2,
Wrzosek M., Polski czyn zbrojnym podczas pierwszej wojny
światowej, Warszawa 1990.
XX Pamiętnik Historyczny Bojowników o Niepodległość
Śląska Zaolziańskiego, Cieszyn 1939.
Aneks 1.
O „Polską Górę”
(Z
jesiennych i ostatnich walk 3-gopułku Leg. Pol. nad Styrem)
Jedno z
piaszczystych wzgórz pod Kościuchnówką, dzisiaj we
wszystkich mapach sztabów przez obcych, jako „polenberg”
oznaczone, nasi żołnierze w swych opowiadaniach nazywają także wzgórzem
śmierci. Polskiego Imienia chwała rycerska, opromieniająca pustynne stoki
nieznanego dotąd wzgórza, splata się z niezatartą nigdy pamięcią poniesionych
tutaj strat bolesnych. O „Polskiej górze” pójdzie w pokolenia pieśń skrzydlata
i snuć się będzie opowieść rycerska.
Niechaj
jednak nie będą zapomniane najdrobniejsze szczegóły z wielomiesięcznych walk
krwawych. O kompletny i wierny ich opis dzisiaj jeszcze trudno. Lecz pora
gromadzić szczegółowy materyał historyczny pod
złożenie kiedyś pełnego obrazu.
Ze swej
strony dorzucamy tutaj garść nowych szczegółów, w tym wypadku, odnoszących się
do 3-go p.p. II-ej Brygady.
O Polską Górę bowiem w
swych walkach otarł się prawie każdy pułk legionowy, tak, że na ów krwawo
zapracowany zaszczyt historycznej nazwy wszystkie jednostki bojowe zarówno się
zasłużyły. Złożył się na to zbiorowy trud całego Legionu. Lecz zapomnieć nie
można, że właśnie po zaciekłych walkach 3-go p.p.
wraz z 2-gim p.p. w pierwszych dniach listopada roku
ubiegłego wzgórze otrzymało swe dzisiejsze chwalebne nazwanie. że i obecnie w
ostatnich, lipcowych walkach na tem samem miejscu
pułk 3-ci poniósł równie dotkliwe straty, jak i pułk Zuchowatych Berbeckiego. Cofnijmy się najpierw pamięcią do miesięcy
ubiegłych.
I.
Pod Kościuchnówką
(5-go listopada 1915)
W czasie gdy Dywizya legionowa, złożona z I-szej
i III-ciej Brygady, toczyła zacięte walki nad
wschodnim. Styrem (pod Kukłami, Kamieniuchą i Koszyszczami), na ziemię poleską przybywa radośnie powitana
karpacka II-ga Brygada (w dniach 24-26-go pażdziernika).
Pułk 2-gi pod pułk.
Januszajtisem zatrzymał się w Maniewiczach stacyi, pułk 3-ci pod ppułk.
Minkiewiczem stanął w Okońsku. Miano odpoczywać. Ale
przysłowiowym stał się ten „odpoczynek” II-giej
Brygady. Już d. 27-go pułk 3-ci zerwano do Gałuzyi,
pułk zaś 2-gi w kilka dni później wysłano w stronę Lissowa.
Do dnia 3-go listopada bawi pułk 3-ci w Gałuzyi,
budując okopy dla rezerwy. W dzień Zaduszny na cmentarzu wiejskim u grobów
polskiej, na kresach osiadłej rodziny Konopackich składają hołd cieniom Dziadów
i Ojców. Podniośle przemawia do żołnierzy kap. Tarkowski, komendant I go baonu.
Przypomina, że są na ziemi ks. Brzózki, że w tej samej sprawie, co ich Ojcowie,
przyszli tutaj swe życie złożyć w ofierze. Mówi o prawie śmierci, jako o źródle
przyszłego, wolnego życia. Na pamięć nasuwa i rozwija myśl poety: Kto przeżyje,
wolnym będzie kto umiera, wolnym już. Ta chwila, spędzona na głuchym cmentarzu
poleskim w przedwieczornym zapadającym już zmroku, głęboko utkwiła w pamięci
tych, którzy żywymi wyszli z walk nadstyrowych.
Cmentarz w Kostiuchnówce – 1916 r. [„Nowości ilustrowane” 1916, nr 31”]
Z Gałuzyi
II batalion pod komendą kap. Szczepana podąża przez Optowę
na Berezanę, gdzie przez dni kilka wstrzymuje
przełamanie linii. Bataliony zaś I i III pod kom. ppułk. Minkiewicza maszerują do Lissowa.
Zaledwie tam doszły, zawrócone idą forsownym marszem do Wołczecka,
gdzie d. 4 listopada na pozycyach pod Kościuchnówką wytworzyła się sytuacya
nadzwyczaj krytyczna. Pierwsza ruszyła kompania 8 ma (por. Czuma), którą w Wołczecku zaraz zadyrygowano na przyczółkowe wzgórze nad Garbachem tam, gdzie później powstała obronna reduta, przez
szereg długich miesięcy w rękach polskiego żołnierza dzierżona, z czasem
związana z 'imieniem Józefa Piłsudskiego. Reszta pułku pomimo przemęczenia
forsownym marszem, mimo, że od 4-ej godziny rano dnia poprzedniego nic w ustach
nie miano, ruszyła niebawem także w drogę i już około południa stanęła na wołczeckiem pustkowiu pod wiejskim cmentarzem. Sytuacya istotnie była groźna. Silnem uderzeniem na Kościuchnówkę przerwali Moskale tutaj linię i opanowawszy
wzgórze cegielniane (
Zmrok już zapadał, gdy
wyznaczona grupa ruszyła przez pola, zrazu drogą wprost na wschód od Wołczecka, potem na wskoś w
kierunku północno- wschodnim. Wkrótce zupełna ciemność uniemożliwiła, dalsze
posuwanie się, tem bardziej, że wskutek nagłego
przybycia w nieznaną sobie okolicę i niemożności otrzymania szczegółowych informacyi co do naszych i nieprzyjacielskich pozycyi oryentacya była bardzo
utrudnioną. Zatrzymano się zatem w odległości jakich 1000 kroków od
nieprzyjaciela. - Już w czasie posuwania się poniesiono pierwsze straty. Rannym
zostaje podchor. Organ, 50-letni sanitaryusz
Tokarczuk, giną Kois (Góral), Kucharek i inni.- Całą
noc obrócono na przygotowanie do ataku. Z trudem uzyskano łączność ze
skrzydłami, wyrównano odpowiednio linię, dzięki zaś dostaniu jeńca zoryentowano się dokładniej w ogólnem
położeniu.
Przewaga po stronie
Moskali była stanowcza, zarówno w ludziach jak i w karabinach maszynowych i artyleryi. To- też. raz po raz kap, Tarkowski porozumiewa
się z ppułk. Minkiewiczem, mającym swą kwaterę polową
w poblizkim lasku, stara się koniecznie wstrzymać
wykonanie ataku, zdając sobie sprawę z ciężkiego położenia. Wobec jednak
stanowczego powtórzenia rozkazu ze strony wyższych komend, o 2.ej godz. w nocy
wydaje odpowiednie dyspozycye. Do głównego ataku
przeznacza swój batalion, góralską kompanię 1-szą (por. Sierant) i śląską 2-gą
(por. Łysek) i I.
O. K. M. (por. Lewicki). Na lewo były kompanie 95 p.p.
Przed świtem jeszcze domaszerowały kompanie I b. 3 p.p. z kap. Męźyńskim, które w
części zajęły pozycye na prawo, tworząc łączność z 6 p.p., w części zaś stanęły w rezerwie wraz z jedną kompanią
Węgrów z 25 p. p. - Pamiętać należy, że i moralne warunki dla ataku były jak
najgorsze. Zziębnięci, zmoczeni i głodni po dżdżystej listopadowej nocy,
spędzonej wśród bagien i wilgotnych piachów, mieli żołnierze nasi iść do ataku
na przeważające siły. Toteż nastrój był poważny, pełen napięcia. Ponad wszystkiem jednak górę brała surowa świadomość, że tu nie
tylko o ten ważny klucz pozycyi nieprzyjacielskich
idzie, że tutaj waży się sprawa o honor polski. Toteż, gdy w panującym jeszcze
mroku przedświtowym wydał kap. Tarkowski rozkaz atakowania, ruszyły
poszczególne plutony mężnie naprzód, z zajmowanego pagórka zeszły w kotlinkę i
szybko poczęły wchodzić na stoki cegielnianego wzgórza. Już ledwie 150 kroków
dzieli ich od pozycyi nieprzyjacielskich, gdy nagle
ustępuje mgła, robi się widno i tyraliera nasza odsłania się w czystem polu jak na dłoni. Na moment nasi przypadli do
ziemi. Za chwilę por. Łysek, bezpośrednio prowadzący atak, podrywa swoich Śązaków. Idący skraju 3.ci pluton zrywa się pierwszy. Na
czele podchor. Lejczak, syn chłopski, co służbą w
polu od szeregowca dosłużył się stopnia oficerskiego, pędzi z dobytą szablą i
głośnym krzykiem: „Naprzód! Niech Psiekrwie wiedzą,
że idą Polskie oficery !” - W tej chwili odezwał się
terkot karabinu maszynowego, przeraźliwy grad kul kośbą śmiertelną przeleciał
wzdłuż szeregu. Pięciokrotnie przeszyty kulami pada podchor. Lejczak, wraz z nim pluton cały jakby rażony piorunem runął
na ziemię. Pod morderczy ogień karabinu maszynowego dostają się inne plutony,
głównie z l-ej i 2-ej komp. 3-go pułku, a takźe z
2-ej i 4-ej 2-go pułku. W kilka minut z górą stu rannych i zabitych zaścieliło
pole.
Zaraz z początku pada
por. Lysek, syn Sląska, za nim długi szereg
żołnierzy, więc Kużniar, Szymański, Bartłomiej Murmyłło (umarł z ran), Semeniuk,
Sitnik, Malinowski, St. Boczara, Miecz. Nowak, Jan
Kukiełka, ciężko ranny sierż. Józef Miczeń. Wszystko
przeważnie Ślązacy i Górale. Pozostali, naprędce licho się okopawszy, musieli
przez dzień cały wytrwać w bezpośrednięj blizkości nieprzyjaciela. Ciężkie to były chwile. Swiszcząca złowrogo śmierć hulała po odkrytem
polu, lada wychylenie głowy pociągało za sobą ofiary. A jednak w ten huragan
pocisków szli odważnie żołnierze, pełniący służbę łączności, tacy jak Siciński,
Dolarz, Szarowicz i inni.
Przykładem bohaterstwa świecili żołnierzom komendant grupy i wszyscy
oficerowie. O godz. 9 ej rano, w chwili, gdy przesuwając się wzdłuż linii
sprawdzał sytuacyę, trafiony kulą w czoło pada
dzielny adjutant batalionu chor. Konsi.
Majewski, niebawem ugodzony w serce ginie i sam komendant kap. Tarkowski,
ciężkie rany odnosi ppor. Grotowski. Ocaleli, trwając w linii: por. Sierant,
ppor. Romaniszyn, chor. Wiesenberg,
plut. Wisz, z 2-o zaś pułku por. Smorawiński, komendant 4-ej komp., por.
Krzyski, adjut. I b. 2 p., pada natomiast komendant
2-ej kompanii ppor. St. Zaleski z Krakowa. Wyszedł cało por. Lewicki, komendant
O. K. M., choć mu obsługę wybito i obydwa karabiny zniszczono.
W
strasznych wprost warunkach pozostali doczekali się zmierzchu, przez dzień cały
ciągłym ogniem powstrzymując wroga. Wskutek wybicia sanitaryuszy
ranni wszyscy leżeli bez zaopatrzenia. Dopiero wieczorem z pierwszą pomocą
lekarską dostaje się tam por. dr. Wowkonowicz
wraz z sierż. sanit. Olejem. Oczom ich przedstawił
się widok groźny, do głębi poruszający. W śród rzadkiej już tyraliery
żołnierzy, pozostałych przy życiu, wciąż jakby w gorączce, napół
w malignie, ostrzeliwujących się uparcie, leżeli zabici najdzielniejsi
żołnierze i oficerowie pułku, dogorywali w strasznych męczarniach ranni, którym
już nie można było przyjść z pomocą. Nad karabinem zaś maszynowym, w postaci
klęczącej, pochylał się jakiś żołnierz młody, jakby go ramionami chciał osłonić
przed zaborczością wroga. Chwil już wiele minęło, jak zeń ueciało
życie. A on tak trwał w swej pośmiertnej straży nad bronią, powierzoną jego
pieczy. Był to kapral Kukiełka z od. kar. masz. por. Lewickiego.
Pod noc
dopiero pozostałych ściągnięto na rezerwowe pozycye,
gdzie ich niebawem zluzowali Niemcy.
W całej
walce współdziałają kompanie 2 pułku, z których 2 i 4 poniosły dotkliwe straty.
Razem
padło w tym dniu na cegielnianem wzgórzu
sześćdziesięciu kilku zabitych, dwa razy tyle rannych. Dnia 10 października
dopiero, po należytem przygotowaniu przez huraganowy
ogień, którym poprostu w perzynę obrócono rosyjskie
okopy, oddziały legionowe zajęły to krwawe wzgórze.
Dnia 11 odbył się uroczysty pogrzeb
pięciu oficerów, zniesionych stamtąd, a pochowanych na cmentarzu wołczeckim. Na wspólnej wielkiej mogile krzyż' wysoki
wzniesiono a na nim dano tradycyjny napis: Za wolność, całość i niepodległość.
Zaś sześćdziesięciu kilku żołnierzy pochował kapelan Legionów ks. Panaś jeszcze w ogniu bitwy plutony, głównie z l-ej i 2-ej
komp. 3-go pułku, a takźe w wspólnym wielkim grobie,
wykopanym tam, gdzie padli. Na pozycyach, o które tak
obficie popłynęła krew polska, stanęły teraz wojska niemieckie - i one to
pierwsze samorzutnie czcząc męstwo swych polsklch
towarzyszy broni, pamiętnemu wzgórzu chwalebną nazwę: Polenberg.
Zdobyty
szczyt drogo kosztował Legiony. Im cięższe jednak straty,. tem
droższą. winna być sercu polskiemu rycerska Chwała, opromieniająca Polską Górę.
Bol. P.
„Wiadomości Polskie” 1916, nr 89.